Polecamy

Nigeria – relacja z podróży i zjazdu bibliotekarzy nigeryjskich, część 2

Data dodania: 19.06.2013

Nigeria – relacja z podróży i zjazdu bibliotekarzy nigeryjskich, część 2

Dzień czwarty i piąty – biorę udział w obradach tylko częściowo, bo dominują sprawy proceduralne (jak to na zjazdach krajowych) i wewnętrzne NLA , więc mam trochę czasu na życie towarzyskie i dalsze zwiedzanie. Nigeryjczycy są nadzwyczaj towarzyskimi i otwartymi ludźmi i to zarówno chrześcijanie jak i muzułmanie, rozmawiają ze sobą i ze mną praktycznie bez przerwy i o wszystkim, również o bibliotekarstwie. Po mojej prezentacji mnóstwo ludzi pyta o szczegóły: o nowe budynki bibliotek w Polsce, o to w jaki sposób budowaliśmy strategię SBP i kto nam w tym pomagał, wreszcie o język wykładowy w polskich szkołach; są raczej zdziwieni, że nie jest to angielski, a starsi, często absolwenci uczelni w b. ZSRR zagadują do mnie po rosyjsku i dziwią się, że rosyjski i polski to nie to samo. Zjazd około 600 bibliotekarzy jest w Calabarze wydarzeniem kulturalnym i medialnym, ale także komercyjnym. Wokół centrum konferencyjnego, w którym toczą się obrady, rozłożył się natychmiast olbrzymi bazar z asortymentem raczej odległym od bibliotekarstwa, natomiast dla sponsorów zjazdu zarezerwowano ekskluzywną przestrzeń na I piętrze tuż przy sali obrad. Duża oferta książek, zwłaszcza dla bibliotek szkolnych, skromna oferta mebli i wyposażenia, ale są też stoiska wielkich firm: Bruynzeel (regały przesuwne) i Proquest. Ci dwaj ostatni bardzo się ucieszyli na wieść, że firmy znane są również w Europie Centralnej.

W wolnych chwilach zwiedzałam:

Ogród Botaniczny – skromny ale szczycący się współpracą z Kew Gardens, interesujący dla Europejczyka, choć nie jest to szczyt sezonu owocowego. Wreszcie zobaczyłam jak wygląda papya i drzewo chlebowe i zrobiłam sobie zdjęcie, pod skromnym wprawdzie, ale jednak – baobabem!

Muzeum Niewolnictwa – położone tuż nad rzeką Cross, tą samą, którą przez 300 lat spływały łodzie handlarzy pełne niewolników, z dość nowoczesną, prawie interaktywną ekspozycją, robi wstrząsające wrażenie. Problem niewolnictwa w pamięci historycznej Nigeryjczyków jest czymś takim jak dla nas zabory i wszystkie powstania razem wzięte – każda rodzina przenosi przez pokolenia cząstkę tej martyrologii. Do tego stopnia, że w trakcie wspólnego zwiedzania, czuli się niezręcznie wobec mnie, jako przedstawicielki rasy oprawców, aż jedna z dziewczyn wyraziła to spontanicznie, mówiąc, że przecież mnie to nie dotyczy, bo ten biały kat na obrazku to przecież nie Polak. Jako żywo przypomniały mi się nasze delikatne rozmowy z kolegami z Niemiec w czasie wspólnego zwiedzania Warszawy…

Calabar by night – przy okazji przejazdu na wieńczący zjazd diner na miejscowym Uniwersytecie obejrzałam wieczorną odsłonę miasta, pulsującego dźwiękami i kolorami jeszcze bardziej niż za dnia. Prowadzenie samochodu w mieście afrykańskim to temat na oddzielne opowiadanie. Podziwiam tutejszych kierowców lawirujących w tłumie pieszych i przemieszczających się dość sprawnie, mimo gigantycznych korków. Nocą dochodzi jeszcze kwestia widoczności – latarnie są tylko przy głównych ulicach a część kierowców w ogóle nie używa (nie ma?) świateł, w zamian bez przerwy trąbią, ale pożytek z tego minimalny, bo klaksonu używają tu wszyscy jako podstawowego sposobu komunikowania się na drodze.

Kolacja przekroczyła wszystkie dotychczasowe poziomy celebry – suknie pań, ze szlachetnych tkanin z tłoczonym lub haftowanym wzorem (doskonale uszyte, z wyraźną intencją eksponowania figury a nie jej ukrycia), z fantazyjnymi nakryciami głowy (akede), których sposób wiązania subtelnie sygnalizuje przynależność etniczną. Panowie w obszernych, równie ozdobnych, choć raczej w pastelowych kolorach, kaftanach (tak, to nazwa oryginalna, choć z wariantami w różnych dialektach: agbada, babbanriga, grand bubu), z rozciętymi rękawami sięgającymi ziemi, co i raz zamaszystym gestem zarzucanymi na ramiona – wszystko to wygląda jak baśń z 1001 nocy. Ubiór ten choć kulturowo związany z islamem, używany jest również przez chrześcijan przy uroczystych okazjach.

W moich minimalistycznych europejskich sukienkach czułam sie trochę jak kopciuszek, wiec w końcu i ja zakupiłam damską wersję kolorowego kaftana. W ogóle z trudem wyczuwałam tutejsze kody kulturowe: długie przemowy ku czci wszystkich i przez wszystkich (choć tradycja toastów i nam nie jest obca), zupełne nieliczenie się z czasem (2 godz. spóźnienia w stosunku do planu to norma, dlatego rozkłady jazdy nie istnieją, cudem latają samoloty). Z rzeczy poważniejszych: silna hierarchia społeczna objawiająca się nadzwyczajnym szacunkiem wobec osób starszych wiekiem i rangą (do tego stopnia, że nikt nie podejdzie po miskę konferencyjnego ryżu, dopóki Executives and Guests nie zostaną obsłużeni). Kwestie genderowe – wbrew moim oczekiwaniom nasze koleżanki po fachu twierdziły, że nie ma problemu, przy czym podkreślały zasługi Pierwszej Damy na tym polu. Faktycznie, robiły wrażenie dość pewnych swojej pozycji, choć trzeba pamiętać, że rozmawiałam z kobietami sukcesu - wykształconymi i raczej niezależnymi finansowo. Ten status, jak wszędzie, jest okupiony sporym wysiłkiem – w konferencji brało udział przynajmniej czworo niemowlaków zamotanych na plecach matek (zresztą spały słodko).

Dzień szósty – ostatnie rozmowy i powrót do Abudży.

Wracamy dużą grupą do Abudży. Większość przesiądzie się tam na dalsze loty krajowe lub do samochodów. W samolocie siedzimy razem z przewodniczącym Abdulsalamim i obiecujemy sobie dalsze kontakty polsko-nigeryjskie, tak żeby co roku ktoś jechał w jedną lub w drugą stronę. Tak więc na ten rok już koniec, w przyszłym roku kolej na wizytę strony nigeryjskiej w Polsce – być może przy okazji kongresu IFLA w Lyonie.

Mam jeszcze dzień w Abudży, towarzyszyć mi będą Viktoria z Librarians’ Registration Council (agencja rządowa rejestrująca w drodze certyfikacji wszystkich bibliotekarzy – w Nigerii jest to zawód jak najbardziej regulowany!) i Nimed – skarbnik NLA. Jednak nauczona doświadczeniem, że dzień z moimi gospodarzami zaczyna się ok. 12.00, wymykam się z hotelu skoro świt na samotne zwiedzanie miasta. Po nocnej burzy przez moment czuję orzeźwiający powiew, ale już ok. 9.00 jest upał. Abudża pusta w ten sobotni poranek, na chodnikach, poza śmigającymi spod nóg jaszczurkami, jestem jedynym przechodniem, tak więc każdy przejeżdżający kierowca trąbi na mnie, co ma wyrażać uprzejmą intencję podwiezienia mnie dokądkolwiek - żeby biała kobieta chodziła piechotą dla przyjemności – to się nikomu w głowie nie mieści! Abudża tym razem robi lepsze wrażenie – są tam też dzielnice pełne zieleni, ciche i wytworne – z willami ukrytymi za murami; dobre wrażenie psują zwoje drutu kolczastego na szczytach murów – najwyraźniej na wypadek zagrożeń poważniejszych niż graffiti. Po południu moje przewodniczki proponują ciekawostki etnograficzne – targ rzemiosła ludowego, gdzie wreszcie znalazłam czarną lalkę-szmaciankę (w normalnych sklepach są tylko białe w stylu disneyland) i wielkie nigeryjskie wesele – żenił się znajomy jednej z nich. Potem już wyjazd na lotnisko i nocny lot do Frankfurtu – do widzenia Nigerio!

Zobacz galerię zdjęć z wyjazdu

Zobacz prezentację Ewy Kobierskiej-Maciuszko przedstawioną na Zjeździe Stowarzyszenia Bibliotekarzy Nigerysjkich

18 czerwca 2013 Ewa Kobierska-Maciuszko

 

 


Projekt SBPProjekt SBP
Projekt SBPProjekt SBP
Projekt SBPProjekt SBP
Serwis SBPSerwis SBP
Projekt SBPProjekt SBP
Partner wspierający SBPPartner wspierający SBP
Partner wspierający SBPPartner wspierający SBP
Partner wspierający SBPPartner wspierający SBP
Partner wspierający SBPPartner wspierający SBP