W czasach przed wynalezieniem druku biblioteka była, według Godina "magazynem książek" – książek, na których posiadanie prawie nikt nie mógł sobie pozwolić. Gdy książki stały się bardziej dostępne, a ich liczba rosła w ogromnym tempie, coraz większy stawał się także popyt na biblioteki (służące przechowywaniu tej obfitości wiedzy) oraz na bibliotekarzy (pomagających w wyszukiwaniu tytułów czy informacji). Amerykańskie biblioteki publiczne rozwinęły się z inicjatywy filantropów, takich jak Andrew Carnegie, wyznających pogląd, że dzięki czytaniu książek mieszkańcy USA będą "cywilizowanymi", lepiej poinformowanymi i bardziej produktywnymi uczestnikami społeczeństwa obywatelskiego.
We współczesnym świecie internet i komercyjne firmy zredukowały potrzebę korzystania z biblioteki jako miejsca dostepu do kultury i informacji. Dla miłośników kina w USA Netflix - dystrybutor filmów - jest lepszym bibliotekarzem w lepszej bibliotece niż jakakolwiek inna w kraju. Amerykańscy uczniowie, przygotowując wypracowanie np. na temat prezydenta Roosevelta, nie przyjdą do biblioteki, by skorzystać z przestarzałej drukowanej encyklopedii. Ale by nauczyć się wyszukiwania i korzystania ze źródeł informacji, potrzebują bibliotekarza bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Choć niekoniecznie potrzebują bibliotek.
Dzisiejszy bibliotekarz nie jest "urzędnikiem, który dostał pracę w bibliotece". To łowca informacji, przewodnik, asystent, łącznik, nauczyciel i "szerpa" (to ostatnie określenie to pochodzi od nazwy himalajskich tragarzy z plemienia Szerpów, którzy pomagają uczestnikom wysokogórskich wypraw). To także pośrednik - "interfejs" - pomiędzy światem informacji a niepotrafiącymi się w nim poruszać, lecz zmuszonymi do tego użytkownikami.
Źródło: Program Rozwoju Bibliotek