Poznali się wszyscy w Pruszkowie pod Warszawą, na zjeździe Szkoły Inicjatyw Strażniczych. Choć osób było kilkadziesiąt i każda przyniosła własną historię, łączyło ich wspólne doświadczenie strachu i osamotnienia. Bo w małych miejscowościach niewielu jest odważnych, by patrzeć władzom na ręce. Jeśli ktoś bierze się za obywatelską kontrolę, zazwyczaj działa sam. O swoich doświadczeniach opowiadają lokalni strażnicy...
W Lubartowie rozbiło się jajko. O szybę na pierwszym piętrze u Anny Gryty. To było ostrzeżenie, żeby z siostrą nie mieszała się w nieswoje sprawy. Podwarszawska gmina dociekliwą mieszkankę ostrzegła w inny sposób. Listonosz przyniósł ultimatum: albo przestanie kontrolować i krytykować urząd, albo zapłaci 200 tys. odszkodowania.
Za innym zaangażowanym mieszkańcem jeszcze innej gminy dzień w dzień cierpliwie przez wiele tygodni jeździł radiowóz. Żeby od czasu do czasu wylegitymować obywatela. Tak na wszelki wypadek.
To nie jest tak, że pewnego dnia budzisz się z szaloną potrzebą kontrolowania. Zwykle jest impuls – wyjaśnia Michał Stępniak z podlubelskich Fajsławic. – W moim przypadku, plany budowy elektrowni wiatrowej. Na inwestycji zyskać mieli rolnicy wynajmujący grunt pod wiatraki, w tym wielu radnych gminy. Stracić – wszyscy pozostali.
Źródło: ngo.pl