Czy linkowanie do artykułu z gazety ma wymagać zgody wydawcy lub ma być... płatne? Polskie ministerstwo kultury nie ma jasnego stanowiska w tej kwestii. Najwyraźniej ministerstwo chciałoby zapewnić wydawcom przychody z e-usług choć obawia się nadmiernego rozszerzenia monopolu prawnoautorskiego.
Czy słyszałeś o tzw. podatku od linkowania. Jest to kontrowersyjne rozwiązanie prawne, które nie sprawdziło się już w dwóch krajach. Teraz wiemy, że polskie ministerstwo kultury nie ma zdania na ten temat więc sytuacja jest w połowie pocieszająca i w połowie groźna.
Unia Europejska stoi u progu reformy prawa autorskiego, a elementem tej reformy ma być właśnie debata na temat praw pokrewnych dla wydawców prasy (określanych w prasie zagranicznej jako "ancillary copyright"). To jest właśnie to, co nazywa się "podatkiem od linkowania".
Podatek od linkowania w rzeczywistości nie jest żadnym podatkiem. Chodzi o tak skonstruowane prawo, które umożliwiłoby wydawcom prasy pobieranie opłat nawet za krótkie fragmenty tekstu wykorzystywane przez wyszukiwarki czy agregatory wiadomości. Wyobraźmy sobie, że w wyszukiwarce jest link do tekstu w gazecie i ten link zawiera kilka słów z artykułu. Niektórzy wydawcy są zdania, że wyszukiwarka powinna mieć zgodę na wykorzystanie tych kilku słów i prawo powinno bezwzględnie tej zgody wymagać (czytaj: wyszukiwarka powinna zapłacić, żeby zgodę dostać).
Wydawcy gazet chcą takiego prawa bo liczą na to, że Google i inne firmy zaczną im płacić. Przeciwne takiemu prawu są podmioty takie jak Google. Mówią one o wprowadzeniu czegoś, co byłoby de facto "podatkiem za linkowanie". W opinii Google wydawcy gazet chcą pieniędzy za to, że Google będzie ich promować. Jeśli gazety czują się stratne z powodu obecności w wyszukiwarkach to mogą przed nimi ukryć swoje teksty!
Trzeba jeszcze wspomnieć, że zwolennikami "podatku od linkowania" są tzw. organizacje zbiorowego zarządzania (OZZ). To przez nie miałyby przepływać pieniądze z nowych opłat.
Źródło: Dziennik Internautów