Dane instytucji publicznych dostępne do pobrania, tak po prostu, bez wniosków - tę piękną ideę miała w naszym kraju zrealizować Ustawa o otwartych zasobach publicznych. Niestety może okazać się bublem, ale czy z tego powodu ideę trzeba porzucić?
Niedawno Dziennik Internautów pisał o tym, że twórcy darmowych map mają problem z dostępem do danych wytworzonych za pieniądze polskich podatników. Również o problemach z dostępem do wzorów znaków drogowych oraz rozkładów jazdy MPK w Krakowie. Za każdą z tych absurdalnych sytuacji kryje się jeden problem - ograniczony dostęp do informacji publicznej.
W grudniu ubiegłego roku Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji (MAC) wymyśliło sposób na uporanie się z problemem. Zaproponowało stworzenie nowej ustawy - o otwartych zasobach publicznych. Ustawa ta miała określić sposoby tworzenia otwartych dla wszystkich obywateli zbiorów informacji. Byłyby one dostępne w systemie repozytorium, bez kreowania dalszych uprawnień eksploatacyjnych. Część z tych informacji mogłaby być dostępna nawet na wolnych licencjach. Przykładowo mogłaby powstać baza darmowych podręczników do pobrania i wydrukowania albo baza danych naukowych, albo zdigitalizowanych za pieniądze podatników książek.
Idea piękna, ale niestety na etapie konsultacji pojawiło się wiele zastrzeżeń. Te konsultacje miały trwać do 21 stycznia, ale MAC przedłużyło je do 5 lutego. Założenia nowej ustawy skrytykowały nawet te organizacje, które zazwyczaj walczą o wolny dostęp do informacji publicznej.
Jedną z takich organizacji jest Stowarzyszenie Liderów Lokalnych Grup Obywatelskich, które zwraca uwagę m.in. na następujące wady propozycji MAC:
Inna nieprzychylna opinia pochodzi od Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Jej zdaniem:
Projekt założeń do Ustawy o otwartych zasobach publicznych.
Źródło: Dziennik Internautów