Amerykańscy politycy już zrozumieli, że ustawa SOPA w proponowanym do tej pory kształcie po prostu nie przejdzie. Obywatele i przedsiębiorcy korzystający z sieci nie zgodzą się na chiński model internetu w imię ochrony praw autorskich. Prezydent USA też tego nie poprze. Co dalej? Trzeba zmienić język ustawy i coś z niej wykreślić, w zamian za przepchnięcie czegoś innego.
To nie koniec SOPA.
O kontrowersyjnej ustawie SOPA „Dziennik Internautów” pisał ostatnio sporo, ale w rzeczywistości początki SOPA wiążą się z dokumentem PROTECT IP (PIPA), opisywanym przez nas w maju ubiegłego roku. Jeszcze wcześniej była ustawa o nazwie COICA.
Wspominamy o tych wszystkich nazwach aby pokazać, że SOPA nie jest jednorazową próbą stworzenia prawa, które ocenzurowałoby amerykański internet w imię ochrony praw autorskich. SOPA to próba - nie pierwsza i z pewnością nie ostatnia.
Być może SOPA zostanie porzucona, ale na jej miejsce może pojawić się dokument o innej nazwie. Możliwe też, że twórcy SOPA postarają się o wykreślenie pewnych zapisów w zamian za pozostawienie innych. Informacje o tym podaje Reuters, powołujący się na osobę zbliżoną do sprawy. Twórcy SOPA mogą wykreślić z ustawy rzecz najbardziej kontrowersyjną, czyli blokowanie stron naruszających prawa autorskie. W ustawie mogłyby jednak pozostać takie środki jak usuwanie stron pirackich z wyników wyszukiwania oraz odcinanie stron pirackich od dostawców reklam i dostawców płatności (zob. Reuters, U.S. online piracy bill headed for major makeover).
Oczywiście cenzura wyszukiwarek także jest kontrowersyjna. Wątpliwości może budzić także pozbawianie e-usługodawców źródeł przychodów na podstawie oskarżeń o naruszenia praw autorskich (nawet autorowi SOPA zdarzyło się naruszyć prawa autorskie). Kilka lat temu nikt by się na to wszystko nie zgodził, ale teraz twórcy SOPA mogą argumentować, że to stosunkowo łagodne środki. Zadziała mechanizm podobny jak w starym kawale o dobroci Stalina (a mógł zabić...).
Źródło: Dziennik Internautów