W programie trzygodzinnego spotkania znalazły się wystąpienia i prezentacje multimedialne przybliżające postać bohatera, jego liczne zainteresowania i pasje. Mówiono o bogatych zbiorach W. Karpyzy, które znajdują się w Muzeum Lubuskim im. J. Dekerta w Gorzowie Wlkp. Najbardziej wzruszające były wspomnienia jego przyjaciół.
– Prawie codziennie chodzę na grób Witolda i wtedy przypominają mi się wszystkie te dni, które razem spędziliśmy – mówił Bogdan Zalewski – A jest co wspominać, bo był to człowiek o przebogatej osobowości, wszechstronnie utalentowany, obdarzony wielkim poczuciem humor i bardzo się cieszę, że spotkałem go na swoje drodze i mogłem się z nim zaprzyjaźnić. Obaj pracowaliśmy jako nauczyciele w Liceum Pedagogicznym, organizowaliśmy drużyny harcerskie, a potem biwaki, rajdy. Nasza przyjaźń jeszcze bardziej się pogłębiła po wypadku Witolda. Potrącił go samochód na ulicy Sikorskiego i przez pół roku leżał w szpitalu. Codziennie byłem u niego, podtrzymywałem na duchu.
Bogdan Zalewski też był stałym gościem pokoju nr 213 w Domu Opieki Społecznej przy ulicy Podmiejskiej Bocznej, w którym przez siedem ostatnich lat życie mieszkał W. Karpyza.
Podczas spotkania nie zabrakło też anegdot o profesorze.
- Pan Karpyza w 1948 roku uczył mnie rysunku w gimnazjum - mówiła Irena Adamczuk. - Był wspaniałym nauczycielem, do dzisiaj pamiętam jego lekcje. Często tłumaczył nam, że przy malowania pejzażu trzeba pamiętać o punkcie zbiegu. Mówiąc to mrużył swoje oczy krótkowidza i powtarzał z kresowym akcentem „punkt źbiegu”. Było to bardzo komiczne, ale tak lubiliśmy profesora, że wszyscy tłumiliśmy śmiech.
B. Zalewski przypomniał jedną z „tragikomicznych” przygód profesora.
- Byliśmy wtedy w ośrodku na Głodówce w Tatrach. Któregoś dnia Witold nie przyszedł na obiad. Pogoda była brzydka, wszyscy się trochę o niego martwiliśmy, ale powtarzaliśmy sobie ,że „przecież Witold, jak kot chodzi swoimi drogami”. Jednak, gdy nie wrócił na kolację, poszliśmy go szukać. Brnęliśmy w śniegu i nawoływaliśmy „Witold, Witold!”. Trwało to długo i mieliśmy coraz bardziej złe myśli. W końcu usłyszeliśmy głos „Ja tu ,ja tu”. Okazało się, że Witold po pachy zapadł się w śniegu i nie mógł się sam wydostać. Pomogliśmy mu, wróciliśmy do ośrodka, ktoś zaproponował mu kieliszek na rozgrzewkę, ale Witold odmówił, bo „przecież jest harcerzem” .
Imprezie w bibliotece towarzyszyła wstawa poświęcona W. Karpyzie. Znalazły się na niej jego dzienniki, kroniki, rysunki, artykułu, zdjęcia, dokumenty, odznaczenia. Szczególnie wymownym przedmiotem był jego kalendarz, z którego codziennie wyrywał kartki. Ostatnia kartka z datą 3 marca 2009 roku nie została wyrwana. To data śmierci W. Karpyzy.
Spotkanie poświęcone pamięci profesora odbyło się pod honorowym patronatem Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich.
Nadesłała: Hanna Ciepiela, Biblioteka Pedagogiczna w Gorzowie Wlkp.